Po CIELE przyszedł czas na UBRANIA.
Zdałam się na własne pomysły i kilka nabytych uprzednio książeczek obrazkowych („Okulary” odziedziczyliśmy po kuzynie i są wielkim hitem).

Zaczęliśmy od papierowej lalki (wersja vintage), pokolorowania jej, wycięcia i prób ubierania. Przy okazji tej zabawy pojawiły się takie terminy jak: „podkolanówki”, „trzewiki”, „chusta marynarska”. Będę jednak polować na prawdziwe papierowe lalki, bo w sieci nie za wiele jest gotowców do wykonania w domu.
[Już po wszystkim natrafiłam na to (będzie na zaś). I na takie magnesy.]

Szukaliśmy ubranek w przeróżnych książeczkach…

I nie tylko ich…

Dopasowywaliśmy wzory do siebie (komentarz B.: uczysz syna terminu PE-PIT-KA??? ;)).

I czytaliśmy, czytaliśmy, czytaliśmy…

Syn mój rodzony bawił się również w stylistę (ponownie – układanką wynalezioną wśród starych kuzynowych zabawek). Pani misiowa przyda się i później, przy omawianiu różnych emocji.

Miało być jeszcze dopasowywanie skarpetek i kompletowanie stroju na wyjście, ale w obliczu wyjazdu w strony rodzinne mamy syna zarzuciliśmy ubraniową edukację (o wiele przyjemniej siedzi nam się w ogrodzie lub nad jeziorem i nie robi nic). Zbieramy za to pomysły na edukowanie w kwestii kolorów. Ale to od kolejnego poniedziałku.