Przepis jest prosty.
Po pierwsze nabywa się rigatoni. To makaron plasujący sie rozmiarami pomiędzy penne a cannelloni. Razowych rigatoni nie znalazłam (więc to danie mniej zdrowe niż u nas normalnie). Młodzież za to odnalazła makaron w kształcie samochodzików, który skrzętnie upycha do wózka na drugim planie.
Rigatoni gotuje się. Przygotowuje się też sos, którym się je później zaleje. Tu króluje zasada in cucina fantasia (w kuchni fantazja), czyli wrzucamy do pomidorów wszystko, na co nas najdzie chęć. U nas króluje zazwyczaj czosnek, soczewica (w roli przemyconych strączkowych) i marchewka. Soli nie dodajemy, ale to już nasza fanaberia. Pod koniec za to obficie posypujemy sos bazylią, tymiankiem i estragonem.
Sos dochodzi do siebie, a my przygotowujemy farsz do rigatoni. U nas prosto – ser biały+bazylia+pieprz+oliwa.
No i etap już prawie ostatni, a na pewno ostatni z dokumentacją zdjeciową. Napełnianie rigatoni farszem.
Fenomenalne zadanie usprawniające dziecięcą motorykę małą. Nie znalazłam jednak jeszcze sposobu, by małemu wyjaśnić, że nadziane rigatoni odkłada się do naczynia żaroopornego, a nie pożera na miejscu.
Następnie obżarty rigatoni syn zasypia, mama blenduje sos pomidorowy, zalewa nim makaron+ser. Całość wstawia się do rozgrzanego piekarnika na kwadrans. A potem się to – rzecz jasna – je. Pycha!